O tym jak volkswageniarz kupił Opla i jak na tym wyszedł

Witojcies, hej!

Czas odkurzyć tego bloga. Dziś mam przynajmniej ku temu okazję. Będzie historia o uczuciu które nagle zapłonęło, potem zostało zduszone siłą, a potem z tęsknoty zapłonęło znowu. :D Ale do rzeczy.

omega

Dokładnie rok temu posiadałem Opla Omegę. Był dwukolorowy, można powiedzieć – w barwach maskujących: zielony jako kolor bazowy i do tego brązowe wykwity rdzy na każdym elemencie karoserii. Ciekło mu spomiędzy silnika a skrzyni biegów, nie zamykał się (przez problemy z imobilajzerem), palił trochę za dużo (14 litrów gazu, niby powinien palić 12). Ale dałem za niego 450 złotych, więc szczerze mówiąc przejmowałem się jego wadami tak bardzo, jak kolejnym dzieckiem Angeliny i Brada. Sam przed sobą musiałem się tłumaczyć, dlaczego taki ortodoksyjny volkswageniarz kupił sobie Opla. Tłumaczyłem sobie to ceną. Wmawiałem sobie, że nigdy bym takiego nie kupił gdyby kosztował więcej… Wtem, po pewnym czasie zaczęła mi pasować wygoda, jaką dostarczał ten samochód.

Jeżeli wyobrazicie sobie Wasze ulubione buty, w których czujecie się najlepiej… albo nie. Durny przykład. Inaczej. Siedzicie w fotelu przed telewizorem, nogi wysoko na pufie :D po lewej na stoliku kubek herbaty, w prawej ręce pilot. Poczujcie ten stan głębokiej relaksacji… Pozycja półleżąca, jesteście odprężeni, odpoczywacie, dla Waszych oczu istnieje tylko obraz telewizora, a dla Waszego prawego kciuka – dwa przyciski od zmiany kanałów. Szukacie czegoś do pooglądania i ruszacie tylko tym kciukiem. Takie bardzo mało angażujące zajęcie. I nic w tym trudnego. Tak samo z prowadzeniem Omegi. Siedzisz zrelaksowany, pod prawą ręką masz cały kokpit, a dojeżdżając do domu zaczynasz zawsze tę samą procedurę – włączasz kierunkowskaz, zwalniasz. Wyłączasz nawiew, domykasz szybę kierowcy, jeśli jest noc to wyłączasz długie, ściszasz radio, powoli dohamowujesz i skręcasz w podwórko. Zatrzymujesz się, wyłączasz światła, radio, gasisz silnik. Wszystko robisz tak, jakbyś znał to auto od nowości. A jeździsz nim dopiero miesiąc.

Naprawdę bardzo łatwo jest się przyzwyczaić do wygody. Nawet głupie zamykanie drzwi w takiej dwudziestoletniej Omedze było zajebiste. Wsiadłeś, ciągnąc drzwi w swoją stronę przełamałeś pierwszy opór i dalej już same leciały. Nie trzeba trzaskać, same się zamykają. No co za boska rzecz! W Oplu musiałem zmienić przednią szybę (350 zł), zrobić przegląd, zmieniłem potem olej z filtrem, jeszcze jakieś parę złotych na niego wydałem, a ostatecznie przy sprzedaży byłem jeszcze kilkadziesiąt złotych do przodu!

Niecały rok później nabyłem swój pierwszy porządny samochód, za kwotę większą niż tysiąc złotych (osobisty sukces!). Chciałem balerona albo omegę, ale koniecznie w automacie. Bo skoro ktoś wymyślił urządzenie wykonujące pracę za mnie, to dlaczego miałbym robić to na siłę sam? Zwłaszcza, jeżeli zależy mi na komforcie podczas jazdy. Wbijasz „De” pod domem, a następna zmiana „biegu” dopiero pod koniec trasy. Bajka. Wracając jednak do tematu – długa historia, ale trafiło na właśnie Opla Omegę. Drugi Opel. Druga Omega. Kupiłem od handlarza, który przywiózł z Niemiec. Zarejestrowałem, ubezpieczyłem i zacząłem jeździć. ANI NA MOMENT nie mogąc wyjść z podziwu, jakie to auto jest zajebiste. I pewnego dnia się po prostu zepsuło.

Tak szybko Was przeprowadzę przez fakty bo już jestem zmęczony :D. Przestał działać nawiew i grzanie tylnej szyby. Spalony bezpiecznik. Wsadziłem drugi. Przekręcam kluczyk – spalił się znowu. Mechanik poszukał zwarcia, odizolował i wziął 150 złotych. ALE DZIAŁA! Jeżdżę. Kilka dni później po pracy wsiadam do niej, odpalam. Załapała, po chwili piardła, śmiechła i zdechła. Na nic wszelkie próby uruchomienia, na nic sprawdzanie bezpieczników. Na nic ładowanie akumulatora i ponowne kręcenie. Paliwo jest, prąd jest, ale kręcił jakby paliwa nie dostawał. Trudno. Stał parę dni pod zakładem pracy, aż śmiali się „współpracownicy”, że od dziesiątej będzie otwarty skup metali kolorowych, może odzyskam trochę kasy. „Śmiejcie się teraz – pomyślałem sobie – bo kiedy moje auto działa, to żaden z Was nie ma lepszego”. :D

No i dziś w nocy byłem w pracy właśnie, pojechałem passatem. Po pracy pomyślałem sobie, że zajrzę do Omegi, zobaczę czy słychać działanie pompki paliwa w baku. Przekręciłem kluczyk – kurde, chyba słychać. To dawaj, przekręciłem do końca. ZAPALIŁ! Zapalił jebany! AAAAaaa!!! Ale super! Tylko co teraz zrobić z passatem? :D Zostawiłem go pod pracą, on zawsze odpali, po południu sobie go mogę odebrać. A Omega nawet jeśli znowu nie odpali, to przynajmniej stoi pod domem.

Ale co jest najważniejsze w tym wpisie – MÓJ SAMOCHÓD SAM SIĘ NAPRAWIŁ!!! Jak ktoś mi powie, że to nie autobot, to przestanę z nim gadać :D. Normalnie zajebista rzecz. Teraz nie potrzebuję mechanika. Naprawiam samochody siłą umysłu :D. W każdym razie dojechałem do domu, po drodze gasząc na cepeenie, odpalił też jak gdyby nigdy nic. I znowu jestem szczęśliwym posiadaczem Opla Omegi. Do następnej awarii. Wtedy będę po prostu posiadaczem. Ale przynajmniej nauczyłem się jednej rzeczy na przyszłość – nigdy więcej nie oddam auta do mechanika. Po prostu odczekam kilka dni i się samo naprawi. Za darmo!

2 thoughts on “O tym jak volkswageniarz kupił Opla i jak na tym wyszedł

  1. Maciej K. pisze:

    bedziesz inaczej spiewal jak Ci panewki pierdolną :)

Dodaj odpowiedź do Piotr Wiśniewski Anuluj pisanie odpowiedzi